Poprzedni fragment Następny fragment

płynęło kilka miesięcy. Lato dobiegło końca i nadeszły chłodniejsze, dżdżyste dni. Długo wyczekiwany atak Wikingów, o dziwo, nie następował. Bynajmniej nie uspokajało to Irów, wręcz odwrotnie. Spodziewali się, że jest to tak zwana cisza przed burzą i wkrótce rozpęta się prawdziwa, bitewna nawałnica.

W tym czasie przybysz z Polonii, dzięki intensywnym treningom pod okiem doskonałego preceptora, nabrał wprawy w sztuce wojennej, a jego ciało równomiernie oplotły twarde mięśnie. Oprócz walki, uczył się od Lugaida trudnej sztuki cierpliwości, tak niezbędnej do pokonania przeciwnika; z upodobaniem ćwiczył ją na Alecu, do którego w zasadzie już nie czuł urazy, a który odnosił się doń z większym szacunkiem. Najwyraźniej bracia i kuzynka przekonali go, że Doman wcale nie jest tak żałosny, jakim Alec chciałby go widzieć.

Z Anyą widywał się popołudniami, kiedy to próbowała nauczyć go miejscowej mowy. Nie było to wcale takie karkołomne; celtycki i słowiański miały ze sobą zaskakująco dużo wspólnego. Wiele słów brzmiało podobnie. Oboje podejrzewali, że w czasach Wędrówek Ludów1 Celtowie odcisnęli swe piętno na ziemiach Polonii i stąd zbieżności językowe.

W ciągu minionych, spędzonych razem miesięcy, Anya nie usłyszała od chłopaka żadnej wzmianki o Polonii, nic, co zdradzałoby, jak mocno za nią tęsknił.

Z jednym jedynym wyjątkiem.

W noc na pierwszego maja, po tym, jak ciemne plamy wzgórz zapłonęły setkami odległych punkcików świątecznych ognisk, a do fortu docierały mało wyraźne dźwięki muzyki, obozujący rozsiedli się przy ogniu, syczącym od tłuszczu kapiącego z dziczyzny na ruszcie, śpiewając stare, celtyckie pieśni do rzewnych melodii wygrywanych przez królewskiego brata. Markotny Doman nie przyłączył się do uczty i tylko słuchał, a jego oczy były odległe i puste.

Anya spytała go wtenczas, o czym myśli.

— Jutro, w mojej ojczyźnie, obchodzimy święto Gaju — odpowiedział, w dalszym ciągu nie zdradzając emocji. Ale ona wiedziała, zauważyła, jak kurczowo i do bólu ściskał w ręku cynową czarkę z gorącym napojem, tak że ścianki naczynia lekko się zniekształciły.

To był jeden jedyny, pierwszy i ostatni raz.

Ojciec Lambert korzystał z najmniejszej okoliczności, aby Domanowi namiętnie opowiadać o miłości Bożej i zachwalać uroki nieba. I bynajmniej nie zrażało go to, że po chłopaku wszystko spływa ciurkiem jak woda po gęsi.

Zakochany Kevin zdecydował pojąć swą narzeczoną za żonę jak najprędzej.

Królewski brat snuł się po Dún Darragh jak cień.

Maeve gasła w oczach.


brządek odbył się zaledwie na chwilę przed dramatycznymi wydarzeniami.

W obecności żołnierzy, młody król w iście królewskich szatach i śliczna, milcząca, sztywna jak spiżowy posąg królowa w białym jedwabiu, ślubowali przed ojcem Lambertem wierność sobie i ojczyźnie. Nikogo nie dziwiła grobowa mina oblubienicy, ani nikt też nie sprawdził, w czyją stronę uciekała wzrokiem.

Za to pana młodego od samego początku opromieniało szczęście człowieka zakochanego. Odzwierciedlał to nawet jego głęboki głos, kiedy składał narzeczonej słowa małżeńskiej przysięgi:

Tyś jest krwią z krwi mojej, kością z mojej kości.
Ofiarowuję ci me ciało na znak jedności,
I duszę moją po kres dni naszych.

Maeve bezbarwnie powtórzyła za nim, podając mu nadgarstek do rytualnego cięcia, a jej niezachwiany spokój wobec perspektywy rozlewu krwi i bólu był naprawdę czymś niezwykłym.

Ręce świeżo upieczonych małżonków związano ciasno razem – równowaga wobec tradycji celtyckich i chrześcijańskich została zachowana.

Kevin ucałował żonę; głośne westchnienie przygaszonej Anyi zwróciło uwagę stojącego tuż obok Domana. Podniosły się wiwaty i życzenia pomyślności od zgromadzonych w sali wojowników i dworzan.

— Jesteś szczęśliwa? — usłyszała Maeve, gdy razem z mężem zajmowali honorowe miejsca przy ustrojonym polnymi kwiatami stole biesiadnym.

Jej mina zadawała kłam słowom:

— Jakże mogłabym nie być?

Wesele nie zdążyło się nawet rozkręcić. Z wibrującym świstem przez otwarte okno do komnaty wleciała zapalona strzała. Grot utkwił w stole.

— Wikingi! — wrzasnął Fergus O’Niall rozpoznawszy charakterystyczną lotkę. Jakby na potwierdzenie, pojawiło się ich znacznie więcej, wywołując chaos i panikę.

— Na ziemię! — rozkazał król. Sukno tuż za nim stanęło w płomieniach.

— Panie mój! — Do sali wtargnął wartownik ze strzałą tkwiącą mu w barku. — Zostaliśmy… zaatakowani! Oni są wszędzie!

— Dostali się do grodu?! — Twarz Cahira stała się tak biała, jak jego broda.

— Nie, ale to kwestia minut! Szturmują palisadę!

Kevin wydawał każdemu szybkie rozkazy.

— Brendanie, zabierz Anyę i królową do ich komnaty. Zabarykadujcie się tam i nie wychodźcie, choćby nie wiem co działo się na zewnątrz.

— Panie! — zaprotestowała Anya z wojowniczym ogniem w oczach.

— Bez dyskusji, nie ma czasu na polemikę! Dopilnować, aby cała służba znalazła bezpieczną kryjówkę. Fergusie, Tuathalu, pójdziecie ze mną. Cahirze, niech twój oddział zajmie się tymi na palisadzie. My i reszta zgotujemy im gorące powitanie!

— A ja? — upomniał się Doman.

— Ty i Lugaid dołączycie do nas w polu. Póki co, brońcie placu. Ojcze, natychmiast idź z mym bratem i kobietami. Zaraz rozpęta się tu piekło!

— Co ty zamierzasz, kuzynie? — rzuciła Anya, nim Brendan z ojcem Lambertem siłą wywlekli ją na zewnątrz.

Zapytany wyglądał na naprawdę wzburzonego zaistniałą sytuacją. Ci przeklęci Norwegowie gorzko pożałują, że zniszczyli najpiękniejszy moment jego życia.


łody książę wraz mnichem zastawili drzwi masywną łożnicą. Brendan trzymał w pogotowiu obnażony miecz. Sługa Boży zaś uzbroił się w świecznik.

Z zewnątrz docierały odgłosy bitwy, mieszanina wrzasków, jęków, szczęku stali i świstu ciętego powietrza. Liath, którego wzięli ze sobą, poszczekiwał co chwila, budząc złość ludzi. On chciał być ze swoim panem, czemu oni tego nie rozumieją?

— Powinnam walczyć razem z nimi — Anya, podobnie jak uwięziony pies, krążyła nerwowo po komnacie. Zaalarmowana szuraniem, dopadła okna. — Ktoś tu jest!

Na równi z jej okrzykiem, w otworze ukazała się brodata gęba w okrągłym hełmie.

Maeve uderzyła w krzyk. Liath zaczął wściekle ujadać i ojciec Lambert musiał go mocno przytrzymać za obrożę.

Wiking już gramolił się do środka, czemu w porę zapobiegł Brendan. Zamknął oczy i wziął zamach – krew trysnęła z rozwalonej głowy i obryzgała ściany fantazyjnym wzorem.

Requiescat in pace2 — ojciec Lambert odczynił nad zabitym znak krzyża. — Niechaj Bóg zmaże twe grzechy.

Brendan dopadł zapłakanej Maeve, a ona wtuliła się mocno w jego objęcia, szukając utraconego poczucia bezpieczeczeństwa.

— Już dobrze, ukochana — szeptał jej bez końca. — Ze mną nic ci nie grozi.

Do Anyi po raz pierwszy od wielu miesięcy dotarła prawda. Jakim cudem nikt, absolutnie nikt nie zauważył, że w obrębie murów Dún Darragh rozgrywa się dramat miłosny?

Za oknem rozpościerał się tragiczny widok: jedna ze strażnic stała w ogniu, kopcąc niby pochodnia, a przez balustradę drugiej zwieszało się bezwładne ciało z przebitą piersią. Kilku ludzi króla siłą przymykało rozwieraną przez agresorów bramę. Na placu miała miejsce krwawa jatka równie zawziętych Irów, co Nordów. Z palisady zeskakiwało coraz więcej wikińskich berserkerów3 z toporami, mieczami i wszystkim, co mogło służyć za broń. Oddziały Kevina gromiły Norwegów za murami grodu. Nieliczni obrońcy wrót nie mieli szans przy narastającej gromadzie nieprzyjaciela.

— Tam są Lugaid i moi bracia! — zawyła Anya rozpaczliwie. — I Doman! Zaraz ich poszatkują!

Wydobyła spod pledu ojcowski miecz. Na wierzch sukni naciągnęła skórzany pancerz.

— Czyś ty oszalała, dziecko?! Chyba tam nie pójdziesz, w ten armageddon?

— Áine, kategorycznie zabraniam ci opuszczać budynek! Inaczej mój brat urwie mi łeb…

Spojrzenie, jakim Anya obrzuciła Brendana, w ułamku sekundy ucięło słowa protestu.

— Chcesz sobie siedzieć w bezpiecznym gniazdku, proszę bardzo, ja nie zamierzam czekać, aż wykończą moich najbliższych.

— Zginiesz! — wykrzyknęła cała trójka chóralnie.

Anya była głucha na ich protesty jak pień.

— Idę! — wywiesiła nogi przez parapet i skoczyła na stabilną kamienną półkę, pod którą kotłowało się kilkoro ludzi. Zwietrzyła tego, który na pewno był Wikingiem.

Jej stary trik, jak zawsze, nie zawiódł. Ofierze nie dane było poznać, kto jest oprawcą. Następnie zaatakowała szykującego się do ostatecznej rozprawy z powalonym Iryjczykiem wroga.

Z wielkim trudem dołączyła do obrońców przy bramie. Całe szczęście, że Kevin rozproszył i zmusił do odwrotu większość wrażych jednostek.

— Lugaid! Ardan! — wzywała pędząc wzdłuż całej szerokości wrót. Przeklęta suknia spowalniała jej ruchy i plątała nogi. — Lochlainn!

W tłumie mignęła znajoma jej, ognista czupryna.

— Anya!

Nie zdążyła dołączyć do swoich. Uderzenie w kark zwaliło ją z nóg. Nie mogła widzieć, że bliscy spieszą jej na ratunek, że drogę do porywaczy odcina im tabun nieprzyjaciół, ani nawet słyszeć, jak zwycięski Kevin wznosi potężny, wojenny okrzyk. Wszystko zdominowała miękka, lepka ciemność.


1 Wędrówki Ludów – termin określający olbrzymie przetasowania etniczne w Europie na przestrzeni V i VI wieku. Napływ ludów celtyckich na tereny dzisiejszej Polski potwierdzają m.in. ślady osadnictwa tzw. kultury przeworskiej w podkrakowskim Tyńcu oraz kamienne figury z rejonu góry Ślęży. Samo pojęcie jest znacznie późniejsze, zaś anachronizm zamierzony.

2 Requiescat in pace (łac.) – "Spoczywaj w pokoju".

3 berserkowie – legendarni wojownicy nordyccy, w trakcie walki wpadający w szał zabijania. Przywdziewali zwierzęce skóry wierząc, że w ten sposób mogą przejmować ich siłę.