Poprzedni fragment Następny fragment

evin w milczeniu spoglądał z góry na tył końskiego łba. Analizował szczery, perlisty śmiech pochłoniętej rozmową z jadącym obok niej Brendanem żony; ich konie kroczyły tak blisko siebie, że nogi jeźdźców prawie się stykały. Dyskutowali ożywieni od przeszło godziny.

Świeżo upieczony arcykról Erinu coraz częściej łapał się na absurdalnych domysłach względem tej dwójki. Ich wzajemna zażyłość budziła jego niepokój, czuł się jak piąte koło u wozu, kiedy przebywali wszyscy razem, bolała go chłodna uprzejmość Maeve, gdy usiłował jakoś zwrócić na siebie jej uwagę, porozmawiać, oraz to, że w obecności młodszego brata był dla niej równie zauważalny, co powietrze.

Na przykład wczoraj, gdy zaprosił najbliższych mu sercu przyjaciół do swego namiotu na kolację. Brendan, urodzony bard, odśpiewał nowo ułożoną przez siebie balladę o cudownej mieszkance sídhe, której opis dziwnym przypadkiem łudząco przypominał królową. Co oczywiste, rozkochani w pieśniach Irowie domagali się bisu i wówczas Brendan jeszcze bardziej uderzył brata lamentem godnym Osjana1, skierowanym do obiektu nieszczęśliwej miłości. Melodia i liryka pieśni do tej pory uparcie rozbrzmiewały w skołatanej królewskiej głowie, nie mógł się od nich uwolnić:

Choć miłość, jak kwiat bez wody, uschnie,
krwi kropla po niej na skale ostanie.
Odbierzesz mi wiarę, uśmiercisz mą duszę,
A mój ból po tobie żywym pozostanie…

Maeve zareagowała dokładnie tak, jak się spodziewał: płaczem. Ale gdybyż to były łzy wzruszenia… Nie, one odzwierciedlały głęboki żal, boleść, tęsknotę; kiedy ona i bard spojrzeli na siebie, mieli w oczach ten sam dojmujący smutek.

Dziś też byli zajęci wyłącznie sobą. Maeve od rana nie zamieniła z mężem słowa, oprócz tych proszących o drobne opóźnienie wyprawy. Chciała się obmyć, a więcej strumieni w okolicy poza tym, który mijali niedawno, już nie było. Obdarzyła męża jednym ze swych nielicznych uśmiechów, mówiąc, że nie wypada, by królowa chodziła nieświeża, a on – jak zwykle rad z jakiegokolwiek przejawu zainteresowania z jej strony – uległ namowom. Całe szczęście, ów potok był naprawdę bliziutko i pół godziny w tę czy w tę stronę nie robiło im różnicy.

Radosny świergot Maeve drażnił mu uszy. Jak nigdy w życiu żałował, że urodził się wojownikiem, a nie poetą, że los poskąpił mu talentu do instrumentów, pięknie brzmiącego głosu i umiejętności tworzenia pieśni. Jedyną muzyką, na której się dobrze znał, był szczęk stali uderzającej o stal. O, właśnie taki… Hę?

Natychmiast oprzytomniał i ściągnął wodze swego rumaka.

— Co tam się dzieje? — zawołał do jadącego przed nim Fergusa, który także przystanął, słysząc niepokojące odgłosy.

Zawrócił konia ku królowi.

— Panie mój, tam trwa walka. Nie widać stąd, kto z kim się bije, ale słyszałem wśród okrzyków iryjski akcent. Naszych biją rodaków!

Kevin stuknął piętami boki konia.

— Fergus i Lugaid, za mną! Brendan, miej baczenie na królową. Yaaa, Munchin! — popędził siwka.

Oczom jeźdźców, zza pni olch i jesionów, ukazał się nietypowy widok: para młodych ludzi, młodzieniec i dziewczyna, walczyli z dwa razy potężniejszymi od siebie Wikingami, podczas gdy inny, wstrząsany agonalnymi drgawkami na czerwonej od krwi ziemi, w miejscu gardła miał monstrualną dziurę. Krótkowłosa wojowniczka w rozchełstanej koszuli wywijała mieczem w stylu, który Lugaid bez chwili wahania rozpoznał.

— Bić ich!

W ślad mistrza podążyło kilku innych wojowników, natarli na wroga z bojowym okrzykiem na ustach. Niemal od razu zgładzono przeciwnika Anyi. Ostatni pozostały przy życiu Nord, raniwszy Domana, zostawił go i wziął nogi za pas. Dwóch Irów ruszyło za nim w pościg.

Ciężko dysząca dziewczyna padła na kolana, opierając czoło o wbity na sztorc miecz, i zaraz objęły ją silne ramiona nauczyciela.

— Lugaidzie…

— Dziecko kochane — olbrzym głaskał ją po krótkich włosach. — Już myślałem, żeś stracona na wieki. Chwała Najwyższemu, że nam cię zwrócił, Áine, a mo chroí.

Jeszcze raz uścisnęła opiekuna, nim puściła go, żeby pomóc Domanowi przyciskającemu rękę do skrwawionego boku. Pozwoliła mu się na sobie wesprzeć.

— Jemu należą się słowa podzięki, Lugaidzie. Poszedł po mnie w pojedynkę do Átha Cliath.

— Oby ci Bóg wynagrodził, synku.

Doman ograniczył się do skinięcia głową. Bok szarpał mu niewysłowiony ból, ale mimo to był pewien, że rana jest niegroźna.

— Odsłoniłeś brzuch, co? — zapytał Lugaid z łagodną przyganą. — Tyle razy cię uprzedzałem, że ten manewr to twoja pięta achillesowa. Pokaż no, jak to wygląda. Uuuu… Paskudnie. Cięcie płytkie, wykaraskasz się, zobaczysz. Anya, pozwól, niech teraz oprze się na mnie.

Ledwo odzyskała swobodę ruchów, padła w objęcia szczęśliwych braci.

— Alec… — wyszeptała drżąco. — W Dún Darragh.

— Widzieliśmy dym. Wiemy, co się stało — Ardan objął ją silniej. — Już, już, głowa do góry, Anya. Musimy być silni, prawda, Loch?

Lochlainn potwierdził skinięciem, ale jego zwykły dobry humor był tylko pozorem. W głębi serca on też myślał o utraconym bracie i milcząco składał mu hołd.

Jednak ona w żaden sposób nie dawała się pocieszyć.

— To nie koniec. Odebrali mi Ánoriena. Zawiodłam ojca…

— Zawiodłaś? Ty? Niemożliwe, całą winę za to, co się stało, ponoszą ci parszywi porywacze, chętnie dostałbym ich w swoje ręce. Przysięgam ci, siostro, że zapłacą za śmierć Aleca, pomścimy go.

— On… On nie ma nawet swojego grobu…

— Niebawem do Dún Darragh wyruszy kilkudziesięciu ludzi pochować ciała naszych ziomków i wynieść ze zgliszcz ocalały rynsztunek, o ile te skandynawskie gady nie ograbiły zbrojowni. Ardan i ja idziemy z nimi. Bądź spokojna, maleńka, nasz ukochany Alec spocznie spokojnie w ziemi, nie dopuścimy, żeby dziobały go kruki.

Anya wzięła się w garść i ruszyła w stronę króla.

Jego widok poruszył w niej jakąś wrażliwą strunę. Kevin wyglądał jeszcze wspanialej, niż go zapamiętała: zapuścił zarost, włosy miał przycięte równiutko nad linią barków, a na jednym ramieniu udrapował wspaniały, pięknie lamowany płaszcz koloru purpury – odcienia zarezerwowanego dla najwyższego króla – pod którym nosił skórzany napierśnik. Cały promieniał radością i wewnętrznym światłem.

— Najdroższa Áine, nawet sobie nie wyobrażasz, jaka ulga na mnie spływa, gdy widzę cię całą i zdrową. — Zaskoczył dziewczynę spontanicznym uściskiem. — Wybacz mi, powinienem był zbrojnie natrzeć na Átha Cliath, by cię odbić z rąk Norwegów.

— Miałeś ważniejsze sprawy na głowie, panie. Dobrze postąpiłeś. — W ramionach Kevina czuła się bezpieczna i za nic by się teraz nie cofnęła. Przecież marzyła o tym od dawna.

— Jak zwykle oddana ojczyźnie — nieświadomy, odsunął ją nieco od siebie. — Twój ojciec byłby z ciebie dumny… Co ja mówię, już jest. Oho, nadjeżdża reszta świty. Maeve, błogosławmy twoją pedanterię. Zobacz, kogo nam niebiosa zesłały.

— Anya, bogowie, jak ty wyglądasz? Coś ty zrobiła z włosami? — królowa była zgorszona. Zaraz jednak twarz się jej skurczyła, a po policzkach popłynęły szczere łzy. — Żyjesz — wyszeptała. Ostrożnie, uważając na suknię, zsiadła z konia i podbiegła do kuzynki. Uściskały się mocno. — Przepraszam — łkała — jak mogłam tak źle cię powitać? Po tym wszystkim, co cię spotkało. Gniewasz się?

— Skąd, Maeve — z łezką kręcącą się w oku, Anya tuliła ją do siebie szczęśliwa, gdyż zdążyła zatęsknić do teatralnego zrzędzenia krewniaczki. — Ja również się cieszę, że znowu cię widzę. Co u Brendana?

— Czemu akurat o niego pytasz? — Maeve wierciła się niespokojnie w strachu, że ktoś odkryje jej głęboko skrywane uczucia.

Kuzynka pochyliła się nad nią konspiracyjnie.

— Wiem, że ci na nim zależy. Spokojnie — dodała na widok przerażenia w oczach królowej. — Nic nikomu nie powiem. I wiedz, że zrobię wszystko, by odwołać nasze zaręczyny, nie będę go czynić bardziej nieszczęśliwym, niż już jest.

Maeve objęła ją silniej.

— Dziękuję ci — odszepnęła drżąco. — Wiesz, Anyu, udało się, Kevina obwołano arcykrólem, wystarczy już tylko błogosławieństwo biskupa Glendalough. Och, nigdy nie zgadniesz, kto z nami jedzie — ciągnęła podekscytowana. — Feidhlimid, mój brat, mimo choroby, przyjechał na radę wszystkich . W Munster został jego następca, Olchobar, pamiętasz go z Caiseal, prawda? Idzie właśnie ku nam, chodź się z nim przywitać.

Anyę przeraził widok, jaki przedstawiał sobą jej krewny. Gdzie podział się ten dawny czerstwy, budzący postrach król-biskup Caiseal? Choroba płuc poczyniła ostatnimi czasy straszne postępy; Feidhlimid zmizerniał, twarz mu się zapadła, a pod oczami miał sine obwódki. Nawet nie mógł iść o własnych siłach, potrzebował kogoś, na kim mógłby się wesprzeć.

Ten człowiek był skazany na śmierć. Za to ani trochę nie tracił pogody ducha.

Powrócili akurat ludzie Kevina, którym ocalały Wiking zdołał umknąć.

— Mówi się trudno — skomentował sprawę król. — Ci trzej nie należeli do hordy Sigurda, tego jestem absolutnie pewien.

— Gromada Wikingów buduje w okolicy nową osadę — wtrącił Tuathal domyślnie ze swego konia. — Łęg dostarcza im surowców, wystarczy spojrzeć na ślady — wskazał na pieńki po niedawno ściętych drzewach. — Naszą dwójkę nadybali przypadkiem.

Mrucząc, że na własne nieszczęście Nordom zachciało się bitki, Kevin głaskał po chrapach trącającego go natarczywie łbem wierzchowca.

Po prowizorycznym pochówku i modlitwie za dusze zabitych, król wydał polecenie dostarczenia Anyi konia i umoszczenia rannemu Polaninowi wygodnego posłania na jednym z wozów.

Ostatni pomysł spotkał się ze zdecydowanym zapewnieniem, iż ów świetnie sobie poradzi konno i nie trzeba mu wcale żadnych specjalnych wygód.

Decyzję bohatera dnia uszanowano, jednak po kilku ujechanych krokach, kiedy Doman zaczął zsuwać się z siodła, wyszło szydło z worka. Stwierdzono zgodnie, że wcale nie był to dobry pomysł i ignorując marudzenie rekonwalescenta, umieszczono go na wozie. Ażeby go udobruchać, Anya całą drogę jechała tuż obok i pocieszała, że katorga niedługo się skończy, i że w klasztorze mają wykwalifikowanych cyrulików i zielarzy, którzy rychło postawią go na nogi.

Słowa prawie przyniosły zamierzony efekt. Prawie, bo Doman i tak kręcił nosem, że wjedzie do opactwa jak baba.


1 Osjan (Oisín) – syn herosa Finna Mac Cumaila i nimfy Sadbh, legendarny irlandzki bard. James Mac Pherson (1736 - †1796), odwołując się do ustnej tradycji, sfabrykował zbiór fikcyjnych romansów celtyckich i opublikował jako autentyczne dzieła Osjana.