![]() |
Krótkie opowieści |
![]() |
Więt Miódnocały i Sul despytawą dzie iłu, kwały zmiedz łór je frocierzy, kędy posawa wijatórz enwołyty en kaldu męciołu. Li oskrodarą sie, kód przymu kwali sie rzyszerzy kuzar prokódsi wijatórz jewieścier swej męciół, fole koszydrar frocierzy dzie siekądu. Połu Więt Miódnocały zwława froć komód pociora, uta koju pły ił zwława iłu pocie wijatórz enwołytawa sie en swej męciół; i o finie Więt Miódnocały dziejece swej cięt. Tęk Sul łyczewa kaldamięć, i dzie wiecze wijatórz jewieszczy swej męciół. I dąk Więt Miódnocały jora obilgaty kofieciar, kód Sul je frocierzy zmiedz łór dwór.
Północny Wiatr i Słońce dyskutowały o tym, kto z nich jest silniejszy, kiedy nadszedł wędrowiec, opatulony ciepłym płaszczem. Ustaliły, że ten, kto jako pierwszy pomyślnie nakłoni wędrowca do zdjęcia okrycia, zostanie uznany za silniejszego. Wtedy Północny Wiatr powiał tak silnie, jak tylko mógł, ale im mocniej dmuchał, tym bardziej wędrowiec owijał swój płaszcz wokół siebie. Wówczas Słońce zaświeciło ciepło i wędrowiec natychmiast zdjął swoje okrycie. I tak oto Północny Wiatr musiał przyznać, że Słońce jest silniejsze z ich dwojga.
Sur kole piekwa, kwała nie owa łanie, widszy kawale, wyn za kwałór tra grawy kor, siekądy bojła grędzia sarczyna, maż trzecy raptamięć prota moszkłu.
Piekwa dzikszy kawalew: „Mi kród dole kędy widze komód womień rzeże sem kawałór.”
Kawale dzikszorą: „Uszkiełta, piekwo, nów kród dole kędy widziemy iłu: womień, miastr, przędzie twa łana prokód faczer męciół kaldy pro siej sułu. Maż piekwa rzemanie sień łanie.”
Komód piekwa udzy iłu, ła fyższy en płan.
Na wzgórzu owca, która nie miała wełny, zobaczyła konie; jeden ciągnał cieżki wagon, drugi dźwigał wielki ładunek, a trzeci wiózł szybko człowieka.
Owca rzekła do koni: „Serce mnie boli, widząc, co człowiek nakazuje robić koniom”.
Konie odpowiedziały: „Słuchaj, owco, serca nas bolą, kiedy widzimy, jak człowiek, pan, zabiera twoją wełnę na płaszcz dla samego siebie. I owca nie ma wełny”.
Usłyszawszy to, owca pobiegła przez równinę.
Jora si jelkędy grzecz woszkar wiwięciar niętra wiekła szep linia. Wyna jewnia woszka jębława siąprz ołąg szepie i soniawa dzie iłu, komód si wiwier ziętra szep. Ła porława ku niekwałar jałtrar woszkar, maż ile sie nie oskrodawą; jorą flicze en szepie, i szep jora tut kód le kunieszczewą. Uta iwiała wlewa świej liwartacie i par siecianie i siecianie rąpiewa si kap komód sie oczepier par wiekła szep linia.
Wynu dzei ła finalemięć enwieńszy łok niefierzmy en szepie i ku pukłu pienie zbrzosie łą. Ła jegradzie en kąp wierdzi i woce jałtrze woszcze. Uta jałtrze woszcze rzefyzarą wnier; jora siekier niętra szep i jądź le wlewą rzemaniar. Dąk jewnia woszka zwadszy suła prokód spłurar mąd ziętra szep. Szczelęcie ła sie ojekawa. Czerekawa jec i jądź, mędkawa wrzeska rzeba, biewa trzoza jekwa i śpiędziewa ciępu fantaski. Ła czerekawa i czerekawa par miezie, maż finalemięć enwieńszy śpieczalemięć jukęda pieca pratu, en kwalej dzieczydzie rzemaniar.
Kędy wynu dzei czerekawa en pratu, ła enwieńszy obiec strani. Ił jora łągi i tążewa tąt suł łoniąc komód okieł widziewa; jora grzysi i splędzieszczęci i dery. Ił mrotwawa łą, parkód jora cierzyblemięć siębły o wiekła szep linia, maż ła ćmiewa kód szer pocie jęgry ciępu iwa en czerkłu i stawiecz ocierze akuratamięć jądzież wądź komięcy. Uta pokód ła probie łu łąg, woszka dziewadszy, o finie flicza; lej że nie mrotwawa ił obiec strani enczerekłęci łą. Prostokód stawiecz ła szczewa kód szepie kostrycie są za linie, maż nie za metału.
Było sobie raz stado krów, które mieszkały wewnątrz starego drewnianego ogrodzenia. Pewna młoda krowa zawsze chodziła wzdłuż plotu i marzyła o tym, jak by to było żyć poza jego obrębem. Powiedziała o tym innym krowom, ale się nie zgadzały; były szczęśliwe w ogrodzeniu i ogrodzenie było wszystkim, co znały. Ale ona chciała wolności i przez całe tygodnie rozmyślała, jak przekroczyć stary drewniany plot.
Wreszcie pewnego dnia znalazła słaby fragment plotu i z pewnym wysiłkiem go obaliła. Wyskoczyła na zielone pole i zawolała do innych krów. Ale one odmówiły przyjścia. Wewnątrz ogrodzenia było bezpiecznie i wolały tam pozostać. Więc młoda krowa przystąpiła zwiedzania świata poza ogrodzeniem. Bawiła się świetnie. Krążyła tu i tam, jadła świeżą trawę, piła czystą wodę i było jej bardzo dobrze. Krążyła tak i krążyła przez wiele miesięcy i wreszcie znalazła całkiem przyjemne miejsce na łące, gdzie postanowiła zostać.
Pewnego dnia, gdy krążyła po łące, trafiła na dziwny dziwny obiekt. Był długi nieskończony tak daleko, jak tylko dało się zobaczyć, był szary, lśniący i twardy. Niepokoił ją, bo wyglądał zupełnie jak stary drewniany plot, i obawiała się, że może zagubiła się w kręgu, że skończyła w miejscu, w którym zaczęła. Jednak po sprawdzeniu jego długości, odbiegła, zadowolona, nie martwiąc się o dziwny przedmiot otaczający jej łąkę. Wiedziała bowiem, że ploty zrobione są z drewna, nie z metalu.
[Jashan]
Łup famuzy okople sie o wiekły kań i dzikszy: — Kary omicze, su talemięć famuzy,
kód nie posu dromier. Ty, otamię, jesz grosy i krosy. Ziądź jasz swej nytrzymię?
Wądź wiwiesz? Wądź mędkasz?
— Su śrewięci swu miastru — rzeszpędszy kań. — Śrewie świej
miastrzy, gwardu dom swu miastru. Prołu miej miastr da mi o mędkąd tąt, kąt wołu.
Tęk łup dzikszy: — Wiwu mółt pupramięć. Dzej i noc wagu par słuwie
i kąpie, maż niekoju nie jęwnie o mędkąd pro świe fiemnie i natór. Szyk nie
posu wiwier łoniu. Mia fiemna i nacie morzę za famie. Prołu jo ileż dziewieńszoru
śrewięci ludzi i joru gwardar łór domie.
Jęsiem kań i łup kurszorą par słuwie o dom kanie. Zebdamięć łup widzie jegieł
kanie. Osalaty, ił dzicze: — Widze, kód o twu jegłu nie ja kopiołór. Szy
tucie kanie jaję jegle sień kopiołór?
— Nę — rzeszpędszy kań, — nie tucie kanie. Jo protu kociana par dzej.
Deręć dzej kiebtu surkętrarz domi swu miastru en kocienie. Kociana je fierza, maż fiór
je dery. Prołu nie ja kopiołór sur jegłu. Uta en noce su liwry. Deręć noc czereku
wądź sięgłamięć wołu.
— Kary frotrze — dzikszy łup o kań, — Fam je grawa, uta kociana je jękóra grawierza.
Nie protu kocienie i nie joru lej protar. Jewdziu morzerzymy ku fiemnie i natór dzie famie. Kurz
rzetry suł o dom swu miastru. Miel szer famuzy ka krosy; miel szer liwry ka protar kociana. Komle cie.
Głodny wilk przyszedł do starego psa i rzekł: — Dobry przyjacielu, jestem tak głodny, że nie mogę spać. Ty natomiast jesteś duży i tłusty. Skąd bierzesz swoje pożywienie? Gdzie mieszkasz? Gdzie jadasz?
— Jestem sługą swojego pana — odparł pies. — Służę mojemu panu, pilnuję jego domu. Dlatego mój pan daje mi tyle jedzenia, ile chcę”. Na co wilk opowiedział: „Żyję bardzo biednie. Dniem i nocą krążę po lasach i polach i nic nie znajduję do jedzenia dla mojej żony i dzieci. Nie mogę dłużej tak żyć. Moja żona i dzieci umierają z głodu. Dlatego ja również stanę się sługą ludzi i strażnikiem ich domów.
Pies i wilk pobiegli razem przez lasy do psiego domu. Nagle wilk ujrzał szyję psa. Zdumiony pyta: — Widzę twój nagi kark. Czy wszystkie psy mają szyje bez włosów?
— Nie — odparł pies. — Nie wszystkie psy. Za dnia noszę łańcuch. W ciągu dnia leżę naprzeciwko domu mojego pana na łańcuchu. Łańcuch jest żelazny, a żelazo jest twarde. Dlatego nie mam włosów na karku. Ale nocą jestem wolny. W nocy chodzę, gdziekolwiek chcę.
— Drogi bracie — powiedział wilk do psa. — Głód jest okropny, ale łańcuch jest okropniejszy. Nie noszę łańcucha i nie będę nosić. Już raczej umrę z głodu z moją żoną i dziećmi. Biegnij sam do swojego pana. Lepiej być być głodnym niż tłustym, lepiej być wolnym, niż nosić łańcuch. Żegnaj.
[David Bell]
Jenąć ili, en pieskłu wikłu en Francji, wiwiewa si mlinarz. Ił mlinarz owa trzu synór i dwie córze. Wiecieśmy syn wlewa wynu dzei dziewnier rycerz, uta łu poterz nie owa pieniędzór prokód kupier kawał. Siekądy syn wlewa dziewnier mnoch, uta en prośmu mnościerze nie jora pro łu łoku. Jewnieśmy syn nie szczewa kód wole faczer. Nie szczymy kód wlewą córze, prostokód dzie tałar rzejar historie en iwiałór dzejór nie porławą.
Dawno temu, w spokojnej wiosce w Francji, żył pewien młynarz. Ów młynarz miał trzech synów i dwie córki. Najstarszy syn marzył o tym, aby pewnego dnia zostać rycerzem, ale jego ojciec nie miał pieniędzy, by kupić mu konia. Średni syn chciał zostać mnichem, ale najbliższe monasterium nie miało dla niego miejsca. Najmłodszy syn nie wiedział, co chciałby robić. Nie wiemy, czego chciały córki, ponieważ opowieści z tamtych dni nie mówią o takich sprawach.
[Joe Fatula]
— Potrze, kód są le łymna?
— Łu jest czytać Gojanór. Li są popeł strani. Li iłymną świe czytacie en noce, komód się ściele nie przewiar pro łór nieczestaci. Li łucę ku siej i oszczydą wyniałtru, nie kunieszczęć przykłu mojerzu ziętra łór pieskły mąd. I li nie wną sur wyniałtru ku jarkór i sajtar. Nę, li jaję stranie aparacie, kwale oszczydą za łonięcu sień sajtar. I otrokw ocięceń o łór stranie fierze kawale, kwałór wcielzą o wijatkąd. Li wijatką wiołuczu ka kwalejkąk bieszcze naturalej kowienie, maż nieglegą froca jarku i sajcie. Oćmie jewit łór czytacie, synie miej.
— Potrze, kód łu je, czytać?
— Ojcze, czym są tamte światła?
— To jest miasto Goyanim. Oni są dziwnym ludem. Oświetlają swoje miasta nocą, jakby gwiazdy nie były dostateczne dla ich potrzeb. Walczą i zabijają się nawzajem, nie dostrzegając poważniejszego zagrożenia poza ich małym światem. I nie polują strzałami i łukami. Nie, posiadają dziwne przyrządy, które zabijają z dużej odległości bez strzał. I uważaj na ich żelazne konie, których używają do podróżowania. Podróżują szybciej, niż jakiekolwiek zwierzę powinno, i ignorują siłę łuku i strzały. Lepiej unikaj ich miast, synu.
— Ojcze, co to jest miasto?
[Fabian]
Rzeglik owa swej nidz en garaże. Wynu dzei, jębudwu porzęcie dziewołarą za nidze – li wlewą oprotar świew naciew jelkód o mędkąd – dziestacięć le fętle tutamięć sule.
Niekód tardzu poterz wrzotszy o dom.
„Kód posie jec?”, dzicze. „Ki wów łu fieczy, nacie? Jeście tale cierzewkacie.”
„Ach, tata”, li dziką, „jec wieńszy tały grędzi monstr. Dzieśpieczewa szyk otrucz i orzybeł! Śpiekszy en nostry nidz ku swór grędziór okłór. Iłu nosz szyk cierzewce.”
„Koprzędu”, dzicze poterz. „i odądź ił wadszy?”
„No”, dziką, „ił wadszy en iła kosta.”
„Śpiecać”, dzicze poterz. „surposaru łu. Okwiatać sie, nacie! Jo łu kotaru.” I połu wole po monstr.
Po jęgieł ił widszy, komód jębła leoń. Uta rzeglik nie ćmiewa. Osiódszy sie sur jegłu leonie i szyk komięcy li rzepyniar. „Koju ty szukawasz en miu domu, eh?”, dzicze. „I o kwała cholera cierzewceś mie nacie?”
Leoń nemież emplenie nie otrokwszy ocięcenie o uczoliku i gradszy owąć.
Iłu jeroski łu jękóra pły, pieskły kurdupelik komięcy kłamar o leonie jękóra pły sunuramięć. „Dziku ci, nie jasz en miu nidze nił o łowórz!”, krzyta. „Maż szy ty jękóra kędykąk jec oparerzysz, łu... łu ci mustraru! Uszkiełta, wiortablemięć nie wołu łu faczer”, dzikszy, olewęć wyna gąbica o męć, „uta sekunda mi przewie, prokód ci rąpier dros!”
Połu ił wole rzetry o swej nidz.
„Cześć, nacie,” dzicze, „Donie li bona lecenica. Ił że nękwa jec nie rzewieńszerzy.”
Strzyżyk miał swoje gniazdo w garażu. Pewnego dnia jego rodzice odlecieli. Chcieli przynieść swoim dzieciom coś do jedzenia i zostawili je same.
Chwilę później wrócił ojciec do domu.
„Co tu się stało?”, pyta. „Kto was przeraził, dzieci? Jesteście takie wystraszone.”
„Ach, ojcze,” mowią one, „Tu przyszedł potwór. Wyglądał okropnie i przerażająco! Gapił się na nasze gniazdo. Dlatego jesteśmy takie wystraszone.”
„Aha,” mówi ojciec, „i gdzie on teraz jest?”
„Tak,” mówią dzieci, „on poszedł w tamtą stronę.”
„Poczekajcie,” mówi ojciec, „dogonię go. Uspokujcie się, dzieci! Ja go złapię.” I ojciec poleciał za potworem.
Za rogiem zobaczył lwa. Strzyżyk się jednak nie bał. Usiadł na karku lwa i tak począł mu rozprawiać „Czego szukałeś w moim domu,” mówi „i czemu przestraszyłeś moje dzieci?”
Lew się nim jednak nie przejął tylko dalej szedł swoją drogą.
Na to ptaszek zaczął my nadawać jeszcze głośniej „Nic żeś tam nie zgubił, mówię ci! A jeśli przyjdziesz jeszcze raz,” mówi „to mnie jeszcze popamiętasz! Właściwie to nie chcę tego robić,” powiedział i podniósł nogę, „ale nakopię ci w dupę jak jeszcze raz przyjdziesz!”
Po czym odleciał z powrotem do gniazda.
„No dzieci,” mówi, „już go przepędziłem. On już tu nie wróci.”
[Ludowa opowieść dolnosaksońska, używana z okazji 10. rocznicy Lowlands-L]
— Kędy sisz ateista, Birbale — cezarz otrokwszy sie o przymu ministru, kwierzęć — kód sisz rzekątar wierzew krzedzięciew tutar grędziar reliżeni nostru mędu?
Birbal jora brahmin pij za Triwikrampuru, rzeszpądszy nemię nie żytęć:
— Jo rzekątar si lew, kód en miej opinienie tuci li są ileż ateiści; jo sięgłamięć krzodu en wynu dzieju mień, ka kośkiny za łór.
— Komód szyk? — kwiarszy cezarz.
— Tuci wierzy krzedzięci jaję bonie kuzie, prokód nie krzedzier en tutór dziejór forzy proprzu — splece Birbal — maż dąk łu ili, jętar siej, doną mi tucie kuzie, prokód nie krzedzier en nyłu.
– Gdybyś był ateistą, Birbalu – cesarz zwrócił się do pierwszego ministra z zapytaniem – co byś powiedział wierzącym o wielkich religiach naszego świata?
Birbal był pobożnym braminem z Triwikrampuru, odrzekł jednak bez wahania:
– Powiedziałbym im, że moim zdaniem wszyscy oni są także ateistami: ja jedynie wierzę w jednego boga mniej niż każdy z nich.
– Jak to? – zapytał cesarz.
– Wszyscy wierzący mają swoje powody, żeby nie wierzyć we wszystkich bogów prócz własnego – wyjaśnił Birbal – a więc to oni, wszyscy razem, dają mi wszelkie powody, by nie wierzyć w żadnego.